Lubię patrzyć w niebo

Kraków. Miesięcznik Społeczno-Kulturalny
Nr 01 (182) I 2020

Tekst: Magda Huzarska-Szumiec

Malarstwo Beaty Pałach przenosi nas w kosmiczne rejony, gdzie odnajdujemy radość życia i tworzenia.

Za oknem gwiaździsta noc, nad którą góruje księżyc w pełni. Beata Pałach opiera się o framugę okna i wpatruje w bezkresną ciemność. Nie boi się jej. Przeciwnie, galaktyka przyciąga ją, sprawia, że się uspokaja, poddaje ciszy, jaka panuje w kosmosie. Tę ciszę, ale i radość z tego, co zobaczyła, przenosi na papier. Przetworzone przez nią wrażenia zmieniają się w abstrakcyjne, coraz pogodniejsze obrazy.

Na jej akwarelach z serii Kosmos dominują budzące pozytywne emocje kule, które zawisły w ciemnym granacie nieba. Dołączają do nich geometryczne kształty, wychodzące poza kadr obrazu.

– Wszystko zaczęło się tak jak w przyrodzie, od atomu. Później były ziarenka, koła, kule… Kule to natura, coś, co nam zostało dane. A kąty proste symbolizują człowieka. Te dwie formy wchodzą sobie w drogę, przyciągają się, nie mogą bez siebie funkcjonować. Dlatego kolejny cykl, który wyłonił się z Kosmosu, nosi tytuł Przyciąganie – mówi.

Te prace przyciągają jeszcze cieplejszymi niż poprzednie kolorami. Można odnieść wrażenie, że radość przepełniająca ich autorkę unosi się nad wszechświatem. – Pewnie jestem w takim okresie życia, że przyciągam do siebie szczęśliwe chwile. A już na pewno przyciągam dobrych ludzi. Dlatego kiedy idę do sklepu z farbami, nie jestem w stanie się opanować i dziesięć odcieni żółci ląduje w mojej torbie – śmieje się Beata.

Ale nie zawsze tak było. Jej obrazy dyplomowe z serii Zielniki czy późniejsze Czułe miejsca wywołują uczucia melancholii i smutku. Dominują na nich chłodne tonacje, zielenie, atramentowe smugi i malachitowe refleksy. Wraca w nich do miejsc, które odwiedziła, wędrując po świecie. Jednak nie układają się one w żaden sposób w pamiętnik z podróży. Nikomu nie mogłyby służyć za przewodnik, bo trudno byłoby rozpoznać na nich choćby jezioro z wyspy Lanzarote, które zmieniło się w barwną plamę, impresję powstałą dzięki zapamiętanym kolorom. Trudno też zorientować się, gdzie leżą czułe miejsca, które artystka odnajduje w Krakowie czy w Bielczy koło Brzeska. Choć w tym ostatnim przypadku chyba łatwiej, bo w abstrakcyjnych kształtach można dopatrzeć się brązowych pól, otaczających malutką, nikomu nieznaną wieś, w której Beata się wychowała.

Nikt z jej rodziny nie zajmował się tam sztuką profesjonalnie, jednak wszyscy pielęgnowali pasję dziewczynki. – Jako dziecko nie rozumiałam, że ktoś może nie lubić malować. Dla mnie to było najprzyjemniejsze zajęcie. Rodzice nie mogli mnie posłać na żadne kursy malarskie, ale za to kupowali mi farby, płótna i zachęcali do tworzenia. Tato zabrał nas kiedyś na wspaniałą wystawę impresjonistów w Muzeum Narodowym w Krakowie. Pojechaliśmy całą rodziną. Do dziś pamiętam obraz Moneta Ulica Montorgueil. Utkwił mi tak bardzo w głowie, że pomyślałam sobie, iż muszę mieszkać w mieście, gdzie można chodzić na takie wystawy – wyznaje malarka.

Na Akademię Sztuk Pięknych nie odważyła się zdawać. Wiedziała, że jako samouk, bez żadnych kursów przygotowawczych, konsultacji u profesorów, nie ma szansy dostać się na tak wyspecjalizowaną uczelnię. Postanowiła spróbować sił na Uniwersytecie Pedagogicznym. Udało się, została studentką Wydziału Sztuki. Dzięki temu mogła poznać różne techniki malarskie, z których najbardziej pokochała akwarelę. – Dlaczego? Bo ta technika ma w sobie niesamowity ładunek zaskoczenia. Obraz na płótnie można w nieskończoność cyzelować, poprawiać. Natomiast gdy maluję farbą wodną na papierze, nie mogę dokładnie przewidzieć, jak zachowa się plama. Przechylam kartkę i wprawiam w ruch barwne kleksy. Pozwalam im płynąć, jednocześnie próbując nad nimi zapanować. Taki rodzaj kreowania, to sama przyjemność! – opowiada Beata, dla której po studiach wcale nie było oczywistą rzeczą to, że zajmie się malarstwem.

Trafiła do Staromiejskiego Centrum Kultury Młodzieży, gdzie zaczęła prowadzić warsztaty z dziećmi. Kiedy zobaczyła, jaką frajdę sprawia im tworzenie, sama dała się mu porwać. Znowu odkryła w sobie radość dziecka, która po zajęciach kazała jej wyciągać z kąta zapomniane sztalugi oraz pędzle i ponownie przelewać na obrazy swoje emocje. Dzięki temu zaczęły powstawać kolejne cykle malarskie, w tym projekt Dzika natura. Jest on z jednej strony żartobliwym komentarzem do współczesnego stylu życia, a z drugiej ekologiczną z ducha refleksją nad tym, co zrobiliśmy z naszą planetą. Na tych figuratywnych obrazach widzimy plastikowy kubek z kawą (Wodopój), kieliszek wina i popielniczkę (Pożywienie), roślinkę stojącą w szklance, która ma na sobie metkę, co świadczy o tym, że zrobiono ją ze sztucznego tworzywa (Flora).

– Przyzwyczailiśmy się do takiego sztucznego życia. Stało się ono naszym środowiskiem naturalnym – mówi Beata. I choć sama jest częścią tego świata, to wieczorami staje przy oknie i patrzy z radosnym zachwytem w niebo.

 

Magda Huzarska-Szumiec